Dostatek / Michael Crummey

Dostatek / Michael Crummey

Książka na weekend

Po raz pierwszy od kilku, a może nawet kilkunastu lat mamy prawdziwą, mroźną i śnieżną zimę. Śnieg pada, nakrywając białą pierzynką świat. Przykrywa szare chodniki, brudne budynki oblepione sadzą, szklane wystawy, drzemiące auta i rośliny trwające w zimowym letargu. To ostatnie mnie akurat cieszy bardzo, bo okryć róż i innych krzaczków jesienią mi się nie chciało. Pomyślałam: i tak nie ma nigdy zimy, to po co? A tu proszę, jaka niespodzianka. Zatem teraz, kiedy pada śnieg, bardzo się cieszę, bo może dzięki warstwie grubego puchu mój ogród jakoś przetrwa do wiosny.

A zima jest mroźna tego roku…

Swoją drogą zauważyłam, że o dziwo w tym roku nikt na zimę nie narzeka. Staruszkowie cieszą się, że jest jak dawniej. Dzieci korzystają z jazdy na sankach i lepią bałwany na potęgę. Zastanawiam się, czy gdyby nie było pandemii i wszyscy zamiast siedzieć w domu jeździliby do pracy – czy wtedy też bylibyśmy tacy radośni? Skrobiąc co rano samochody, brnąc w hałdach przyczerniałego śniegu i wystawiając gołe, nieosłonięte maseczkami twarze na siarczysty mróz i przeszywający wiatr? Nie wiem… A może to nasze spojrzenie zmieniło się nieco i patrzymy na świat po prostu inaczej? Zamiast foszyć się na zimowe okoliczności przyrody dostrzegamy to, że jest po prostu pięknie. A może fakt, że jest znów jak dawniej, że zima jest mroźna i pada śnieg, to dla nas nadzieja na to, że świat wróci do siebie? Że znowu będzie normalnie?

Lektura na zimę

Dostatek Michaela Crummeya wpisuje się świetnie w aurę za oknem. Z kart książki wygląda na nas Nowa Funlandia, surowa kraina, na poły rzeczywista, na poły nierealna. Jeśli są tu jacyś fani realizmu magicznego, to powieść ze zdjęcia będzie strzałem w przysłowiową dziesiątkę. Autor przeciąga nas przez wieki historii rybaków z zimnego wybrzeża Nowej Funlandii, ich walki o przeżycie na niegościnnej ziemi, w krainie nie do końca realnej… A zaczyna się wszystko pewnego dnia, gdy Wielki Biały, Juda, zostaje wyciągnięty przez rybaków z trzewi wieloryba. Cały i żywy, choć początkowo wszyscy sądzili, że to po prostu bardzo dziwny trup.


Śledziłam z zapartym tchem losy Judy, poślubionej mu Mary i całej bliższej i dalszej rodziny. I cieszyłam się, że technologia nie pozwala jeszcze na przekazywanie zapachów przez karty książki, bo wtedy na pewno nie byłabym w stanie jej przeczytać. A tak – mogłam w spokoju zagłębiać się w wydarzenia, okraszone niewytłumaczalnymi zjawiskami, rodzinnymi waśniami, skomplikowanymi zależnościami społecznymi, zakazanymi uczuciami. Mogłam przedzierać się z przyjemnością przez niegościnną ziemię i surowy klimat, ciesząc się, że mogę siedzieć w domu pod ciepłym kocem, jeść domowe ciasteczko i pić kakaową mokkę.

Ed Stark miał rację. Nadeszła zima. „Dostatek” będzie jak znalazł.