Bajka niegrzeczna #4
Pot, śluz i łzy – pomyślał żuczek, obserwując z niedowierzaniem ślimaka Zbysława, wdrapującego się na szczyt świerka. Choć powoli i z namysłem, wlazł mięczak na sam czubek.
– Twardziel – mruknął nasz przyjaciel, który sam leżał bez siły na liściu, popijał rosę i walczył z szumem w czaszce. – I po co ci to?
– Jak po co? Trzeba walczyć z własnymi słabościami!
– Walczę z nimi każdego poranka. I w sumie każdej nocy – zamyślił się wspominając spotkanie z chłopakami na kupie ziela. – Ale alpinistą to raczej nie zostanę. Prędzej grotołazem, choć to też ma niewielki sens.
– Sport to zdrowie – wrzasnął Zbysław z góry i zabrał się za powolny rajd w dół.
– Jasne – mruknął żuczek patrząc na ślimacze rany, zadane ostrymi szpilkami świerkowymi i zalepione byle jak pajęczyną.
– Poczuł byś się lepiej, gdybyś się poruszał.
– Może i masz rację – żuczek przewrócił się na drugi bok i powstrzymał mdłości. – Zacznę od poniedziałku.
– Od którego?
– That is the question – żuczek zapatrzył się w chmury i popił rosy. – Od następnego. Teraz to już na serio.