Patodeweloperka! – westchnął żuczek widząc kolejne gniazdo os, wciśnięte bez pozwolenia i bez sensu w miejsce po zamku w ogrodowych drzwiach. Skąd żuczek wziął się na wysokości klamki, tego nie wiedział nawet on sam. Wspomnienia wczorajszego wieczoru przemknęły mu przez głowę jak psotny wiatr, pozostawiając odczucie łupania w okolicach skroni i niesmak u ustach. Niewykluczone, że ten ostatni spowodowany był gównianą, dosłownie i w przenośni, dietą oraz zbyt dużą ilością sfermentowanego płynu niewiadomego pochodzenia, do którego spożycia namówił go Lolek. Karol, daleki kuzyn od strony matki, nieco starszy i bywały w świecie, miał wyraźnie zły wpływ na żuczka. Teraz jednak po Lolku śladu nie było, a żuczek tkwił przylepiony do metalowych drzwi i spoglądał z niechęcią w nowoczesne wnętrza osich apartamentów, których strzegło kilku dobrze zbudowanych ochroniarzy.
– Czego? – zapytał jeden z nich, kiedy w końcu dostrzegł żuczka.
– Niczego. Tak sobie patrzę.
– To może patrz sobie z poziomu gleby, gdzie twoje miejsce – ochroniarz natarł na żuczka groźnie i od niechcenia błysnął żądłem. – Bo będziemy musieli cię odprowadzić.
– To wolny las, znaczy ogród, i każdy może sobie patrzeć skąd chce – zaryzykował żuczek.
– To się zaraz okaże – Osiłek kiwnął na kolegów i otoczyli żuczka. – A co ty tam trzymasz pod pachą?
– Nic nie trzymam – mruknął żuczek i ku swojemu zdziwieniu wyciągnął zza trzeciej łapki pomięty liść. Ochroniarze wyrwali mu go i rozwinęli. Na liściu jakiś dowcipniś niezgrabnie namazał krwawe hasło sokiem z malin: Na górze róże, na dole wrzosy, lubię się nachlać i ***** osy!
– Acha – ochroniarz podleciał do żuczka i zamachnął się żądłem. Żuczek wypuścił liść ze zranionego odnóża i stracił równowagę.
– Oh shit, here we go again – przemknęło mu przez myśl i zupełnie bez gracji runął w runo.