audiobooki
Felietony

Głosy z przeszłości

Pamiętam taki obrazek z zamierzchłej niemalże przeszłości: siedzimy z koleżankami z klasy w mieszkaniu Elwiry. Mamy może po dziesięć, jedenaście lat. Przed nami magnetofon z przygotowaną kasetą, każdy zna swoją rolę, Elwira przy pianinie… Nagrywamy słuchowisko, którego motywem przewodnim jest melodia „Dla Elizy”. A może nie taki był motyw przewodni? Nie wiem, nie pamietam. Pamietam za to bardzo dobrze panią od polskiego, która poza zwykłymi lekcjami organizowała nam zabawy w sąd /byłam surową sędziną w sprawie Chamisa, który podle zdradził Stasia i Nel/, zadawała niezwykłe prace domowe i zaraziła mnie na całe życie miłością do literatury.

Magia radia

Skrzypienie i lekkie zakłócenia, towarzyszące transmisjom radiowym sprzed kilkudziesięciu lat, miały niesamowity vibe, jako rzecze dzisiejsza młodzież. Pamiętam mecze piłkarskie, których słuchałam siedząc przy kuchennym stole i modląc się nad kanapkami z baleronem, podsuniętymi przez mamę. Pamietam okrzyki, napięcie w głosie komentatora, jego prawdziwą radość, emocje, ochrypły krzyk i wibrujący stadion. Nie wiem, jaki to był mecz, ani jaki wynik. To nie miało żadnego znaczenia. Pamiętam też słuchowiska, teatry radiowe, programy wakacyjne „Lata z radiem”. To były czasy, chciałoby się powiedzieć, ale się nie mówi, bo się nie chce wyjść na dziadersa.

Wczoraj i dziś

Dziś słucham radia tylko czasami i tylko stacji nadających muzykę klasyczną i filmową. Nie dlatego, że innych rodzajów muzyki nie poważam. Głównie dlatego, że ludzie prowadzący audycje zazwyczaj zapominają, że mają bawić słuchaczy i bawią głównie siebie. W sumie super robota, popleść trochę bez sensu, poprzerzucać się żarcikami, podogryzać sobie niegroźnie, pośmiać się i nacieszyć… Na szczęście proporcjonalnie do spadku poziomu wrasta ilość możliwości wyboru; zawsze można przerzucić się na stację obok. Albo na serwis z audiobookami.

Audiobooki z myszką

Wsiąkłam w audiobooki na amen. W końcu prace domowe, w typie prasowania albo sprzątania łazienki, mają jakiś sens, można przy okazji posłuchać sobie książki. U mnie to właściwie owe prace są „przy okazji”, bo nie umiem słuchać siedząc bezczynnie – myśli mi wtedy natychmiast galopują po głowie jak tabun mustangów po prerii i za nic na świecie nie mogę się skupić. A wśród audiobooków można trafić na prawdziwe perełki sprzed wielu, wielu lat. Słuchowiska radiowe z myszką, nagrywane tuż po wojnie. Drugiej wojnie światowej, rzecz jasna.

Taśma pierwsza, ścieżka pierwsza

Kiedy pierwszy raz trafiłam na słuchowisko nagrywane w latach pięćdziesiątych, zatrzymałam się ze ścierką w dłoni. Albo z grabkami, jeśli byłam w ogródku – w sumie znowu nie pamiętam, co robiłam przy okazji. Usłyszałam damski głos, przytłumiony ale wyraźny, z doskonałą dykcją i charakterystycznym „ł”. Lekkie trzeszczenie taśmy upewniło mnie, że mam do czynienia z nagraniowym staruszkiem, a ja kocham z jakiegoś powodu staruszków. Jak miło, pomyślałam, jak miło posłuchać sobie Agathy Christie w takiej eleganckiej formie. Właściwe głosy, w sam raz dla Poirota, wyważone i spokojne, nie jakiś tam pospieszny bełkot.

Narzekanie

Ależ żałuję, że nie zostałam reżyserką słuchowisk. Myślę, że to byłby mój zawód marzeń… Było minęło, nie zostałam i już. Teraz za to marudzę, że nie podobają mi się audycje radiowe, że niektóre audiobooki czytane są tak, że nie chce się słuchać… Marudzę i narzekam. Czasami. Niezwykle jednak dobrze się czuję z tym, że nie muszę lubić tego, co wszyscy, lub zdecydowana większość. Co jest modne i na czasie. Czytać książek z topki sprzedaży (Zeusie, niech bedą ci dzięki, zważywszy na ostatnie nagrody Empiku w kategorii literatura). Słuchać zakochanych w sobie redaktorów (spikerów?) radiowych. Mogę sobie za to dłubać w sieci i wyłuskiwać perełki – i te literackie, i te dźwiękowe.

Jak miło. No, naprawdę, bardzo mi miło.