Czytelnia,  Recenzje książek

Tkanki miękkie

O doktorze, który jeździł tramwajem.

Zeusie, jaka jestem zła! Jestem zła, bo bardzo rzadko zachwycam się książką. Zwłaszcza współczesną, polską literaturą. Kiedy posłuchałam „Tkanek miękkich” Zyty Rudzkiej byłam zachwycona i zdegustowana jednocześnie. Stąd moje niezadowolenie.

„Tkanki miękkie” to w największym skrócie opowieść o relacjach ojca i syna. Wiejskiego lekarza i miejskiego pediatry. Jednego, kochającego całym sercem i drugiego, tkwiacego w bezsensownym małżeństwie pełnym zdrad. Częściowo to także opowieść o nieuchronnej starości i próbach pogodzenia się z nią.

Urzekł mnie w tej książce język. Perlisty, pełen nieoczywistych metafor, zaskakujących porównań, płynący niczym wesoły strumyk pośród niedostępnych, leśnych ostępów. Słuchanie zdań, czytanych genialnie przez Andrzeja Ferenca, to była czysta przyjemność. To trochę tak, jakby zamiast po prostu do pijalni czekolady trafić do fabryki Willego Wonki. Niby składniki te same, ale jak różnica w podaniu! Zatrzymywałam się momentami przy lekturze, żeby posmakować, podelektować się, zapamiętać. Choć, muszę z żalem przyznać, momentami miałam przesyt…

Dlaczego zatem jestem tą książką zdegustowana? Ano dlatego, że fabuła nie zachwyciła mnie zupełnie. Może nawet nie tyle sama fabuła, co główny bohater. Starszawy pan doktor, ubrany w – a jakże – włoskie, markowe ciuchy, koniecznie w jasnych odcieniach, jeżdżący tramwajem. Niezależnie od przyczyn, dla których owym tramwajem się poruszał /szczerze mówiąc, chyba mi to umknęło/, sytuacja tak mało prawdopodobna, że aż dziwna. Fan rodziny Gucci, czy innego Armaniego, tłukący się środkiem komunikacji miejskiej, hm…

Po drugie, Ludwika nie da się ani lubić, ani go zrozumieć. Tkwi w nieszczęśliwym małżeństwie, z żoną, która przyprawia mu rogi /zdaje się, że za zgodą małżonka/, opiekuje się ojcem, nie okazując mu właściwie żadnych uczuć, wydaje się być niezadowolony ze swojego życia i nic z tym nie robi. Gdybym spotkała na swojej drodze taką personę, uciekałabym bardzo szybko na właściwa odległość, określoną przez sąsiadkę mojej przyjaciółki na trzy…, nie mogę napisać co.

Ojciec, wiejski pan doktor, cierpi na starczą demencję. Klnie jak szewc i wciąż rozgląda się za swoją zmarłą żoną, Reginą. Z jego soczystych opowieści dowiadujemy się, że Regina to Ukrainka, która uciekając przed wojną wybrała życie ze starszym panem na polskiej wsi. I tyle.

W opisie książki na stronie Empiku znajduje się zdanie: Upadek Don Juana i bezkompromisowa rozprawa z mitem uwodziciela. Nie wiem, który z panów doktorów był tym Don Juanem. Nie zauważyłam rozprawy z mitem uwodziciela. W ogóle nie wiem, o co chodzi – czego jak czego, ale miłości to w tej książce trudno się doszukać.