Ławeczka rozwodowa

Ławeczka rozwodowa

Wtorkowy felieton quasi budowlany

Ogród jest jak monarchia; ma jednego władcę, którego wspomagają inni mieszkańcy. Czasem chętnie i z radością, a czasem wręcz przeciwnie, trochę jakby za karę. W moim ogrodzie rządzę ja – planuję, nasadzam, przesadzam, obcinam, przekopuję i co tam jeszcze jest do zrobienia, to robię. Jednakże zawsze nadchodzi moment, kiedy nie daję rady. Po prostu. Coś jest za ciężkie, za duże, za głęboko wsadzone; coś trzeba wymurować, przepiłować, przykręcić – wtedy zdecydowanie przydaje się pomoc. I Pomoc zawsze nadchodzi, chociaż patrzy zniecierpliwiony, co znowu trzeba wykopać i po co to coś czwarty raz przesadzać w inne miejsce. Dziwi się, czemu „krzaczory” pojawiają się i znikają jak w kalejdoskopie, a wykopany dół musi być przesunięty o 15 centymetrów w lewo. Czasem zaś Pomoc postanawia znienacka zrealizować plan, który nakreśliłam rok wcześniej, a który już dawno jest nieaktualny…

Murek ogrodowy

Kielnia niezgody

Tym razem też tak było. Pod pustą ścianą domu sąsiadów, która przylega do naszego tarasu, miała stanąć murowana ławeczka. Ale to było dawno temu; tak dawno, że sto razy o tym zapomniałam. Potem miały być trzy murki obrośnięte romantycznie różami, potem dwa murki i ławeczka, ale metalowa, a potem jeden murek z ciurkadełkiem. I spodobało mi się co postanowiłam, i zapragnęłam realizacji. Drobny szczegół, aby ewolucję mych planów przekazać dalej, pominęłam niechcący. Zdziwiłam się zatem bardzo, gdy na wyczyszczonym placyku pod rzeczoną ścianą ujrzałam trzy stosy pustaków. Co za pomysł, pomyślałam, schron atomowy będziemy budować? A kiedy usłyszałam, że przecież miała być murowana ławeczka oniemiałam. Jaka ławeczka, jak murek z ciurkadełkiem? Jaki murek, do diabła, miała być ławeczka. Awantura wisiała na włosku, ale ponieważ mam męża anioła, nie unosił się, tylko zabrał pustaki w siną dal i zostałam sama na placu boju. Właściwie na placyku, całkiem prawie pustym, bo udało mi się zachować jedną zaledwie kupkę cegieł.

Ławeczka murowana

Niby drobiazg, taka murowana ławeczka, a skończyło się prawie rozwodem. Prawie, bo jako choleryk klasyczny wzburzam się szybko, ale równie szybko mi przechodzi. I jak zwykle musiałam przyznać, że rzeczywiście nie wspomniałam o zmianie planów i mogło to nieco zaburzyć harmonogram działań. Ale czy na pewno nie wspomniałam? Pojęcia nie mam; mam za to niejakie problemy z pamięcią krótkotrwałą. Długotrwałą zresztą też. To chyba wynik zbyt dużej ilości myśli w głowie naraz, potrzebny mi ewidentnie spacer po lesie. O korzyściach z takich wędrówek będzie w kolejnym felietonie. A wracając do muru i murowania – ławeczka co prawda nie powstała, ale mamy piękny mur pod ciurkadełko. Jeszcze nie wykończony i nieco surowy, ale już nie mogę doczekać się efektu końcowego. Zwłaszcza, że woda będzie ciurkać do stylowej, starej felgi od ciągnika. Czad. Czekajcie na relację z realizacji; jeśli wszystko pójdzie dobrze i zgodnie z aktualnym planem, niebawem w moim ogrodzie pojawi się romantyczny ścienny wodotrysk w stylu retro. Taki Gejzer Miłości, można rzec.

felga
Stara, zardzewiała felga od ciągnika. Zakleimy dno i będzie stylowy pojemnik na wodę.