
Middlesex
Książka na weekend
Żadna tam tabula rasa. Pojawiamy się na tym świecie nie z białą tablicą pod pachą, ale z wyświechtanym kawałkiem papieru w dłoni. Patrzymy bezrozumnie na bazgroły zostawione przez naszych przodków, odbite pieczątki genów, mapę okolicy z podkreślonym na czerwono wyrazem START. O ileż łatwiej byłoby, gdyby można naprawdę zacząć od zera! Gdyby mój pradziadek nie zapragnął wrócić z emigracji w Holandii tuż przed wojną, jeździłabym dziś na rowerze i hodowała tulipany (właściwie nie byłoby mnie na świecie, ale myśl o byciu Holenderką jest mi jakoś bliższa). Gdyby rodzice znajomych nie wpadali w szpony alkoholizmu, ich dorosłe dzieci nie musiałyby mierzyć się z górą życiowych trudności i pokonywaniem syndromów. Gdyby można było wybrać sobie czas, miejsce i okoliczności narodzin, zapewne wszelkiej maści slumsy byłyby puste, a strzeżone osiedla wypełnione po brzegi. Gdyby babcia miała wąsy, to byłaby dziadkiem…
To ostatnie, to akurat nieprawda. Wiele kobiet, zwłaszcza z krain południowych, walczy z wąsikiem. Walczyła z nim także Desdemona, pochodząca z Grecji babka głównego bohatera i narratora Middlesex. Desdemona walczyła także z demonami (nomen omen), które kazały jej zakochać się we własnym bracie, wyjść za niego za mąż i spłodzić z nim potomstwo. Jak kończą się związki kazirodcze wiadomo; nie bez przyczyny są na świecie powszechnie zakazane, bo geny nie próżnują i z ochotą przenoszą wszelkiej maści choroby i zaburzenia. Zwłaszcza pomiędzy bliskimi kuzynami. Z tej właśnie przyczyny kiedy wnuk Desdemony, Cal, urodził się na amerykańskiej ziemi, w przemysłowym mieście Detroit, wszyscy, łącznie z lekarzem, zobaczyli w nim dziewczynkę i nazwali ją Calliope.
Historia bardzo rodzinna
Jeffrey Eugenides snuje swoją opowieść precyzyjnie niczym jedwabniki Desdemony drogocenne nici. Ustami Calliope / Cala opowiada historię dziadków, uciekających przed najazdem Turków z wypalonego słońcem Bithynios. Razem z nimi odbywamy podróż przez ocean i lądujemy w Ameryce. Zadomowiamy się w Detroit, wypełnionym zapachem smarów samochodowych i hal fabrycznych. Widzimy Miltona, syna Desdemony, który wiedziony rodzinnym szaleństwem zakochuje się – jakżeby mogło być inaczej – w kuzynce, córce ciotki Sourmeliny. Miłość miłością, a genetyka genetyką. Ich syn uznany zostaje za córkę, ponieważ rodzi się jako hermafrodyta, z niewykształconymi właściwie organami. Jako czternastoletnia dziewczynka nadal nie ma biustu, okresu i zakochuje się w koleżance.
Co musi czuć dziecko, które zdaje sobie sprawę ze swojej odmienności? Czy się obwinia? Pewnie tak. Czy czuje się gorsze, nienormalne? Pewnie tak. Podobnie, jak czują się wszyscy ci, którzy są w mniejszości. Ci, którzy „odstają” od innych, bo nie są biali – lub czarni, są – albo nie są Żydami, są zbyt biedni dla innych, zbyt rudzi, są ateistami w państwie wyznaniowym, albo co gorsza wyznanie mają inne. Zawsze zastanawiam się, czy Opatrzność nie mogłaby czasem dać prztyczka w nos wszystkim nietolerancyjnym fanatykom i pozwolić im na ponowne narodziny, w znienawidzonych przez nich ciałach tych innych, gorszych. Najlepiej pozostawiając im pamięć z poprzedniego wcielenia. Tak, to byłaby kara doskonała. Szkoda, że to niemożliwe.
Krótka lekcja tolerancji
Mamy wpływ na swoje życie tylko w ograniczonym zakresie. My możemy decydować o swojej edukacji, diecie, związkach, moralności itd. Niektórzy nawet tego nie mają. Wszyscy natomiast nie mamy absolutnie żadnego wpływu na genetykę, która decyduje o kolorze skóry, podobieństwach rodzinnych, fizyczności, ale też wadach wrodzonych, nieuleczalnych chorobach i recesywnej mutacji na piątym chromosomie. Takiej, jaka spowodowała, że Calliope okazała się być Calem. On na szczęście poradził sobie w miarę dobrze z własną odmiennością, choć nie wiem czy w rzeczywistym świecie zdarza się to równie często, czy to tylko pobożne życzenia autora powieści. Przeczytajcie koniecznie Middlesex, bo to świetnie napisana historia rodzinna i przyczynek do rozważań o roli przypadku w życiu i kondycji naszej tolerancji. Choć na pewno nie uda się skończyć w jeden weekend.
P.S. Jedwabnik morwowy to najsympatyczniejsza ćma jaką w życiu widziałam.

Przyroda zdjęcie utworzone przez wirestock – pl.freepik.com

