Ryki, krzyki i pochrapywania
Nie ma nic przyjemniejszego niż posiadówka we własnym ogrodzie, albo na zielonym balkonie, w otoczeniu pachnących kwiatów i śpiewających ptaków. Oczywiście, nie sposób z tym polemizować, aczkolwiek zgodnie z zasadą, że im głębiej w las, tym więcej drzew, wszystko co przyjemne – w nadmiarze stać się może torturą. To przydługie i zagmatwane zdanie miało oznaczać, że świergolenie ptaszków o piątej nad ranem nie jest w ogóle zabawne, i niechże one już przestaną ryczeć, do diabła. Ptaki za nic sobie mają nasze pory snu i odpoczynku; śpiewają nad ranem jak nakręcone. W sumie mogłyby śpiewać świtem dopiero zimą, kiedy są zamknięte okna, a latem zaczynać koło jedenastej. Zupełnie inaczej ptasie trele brzmią późnym popołudniem, kiedy ze znajomymi pijemy kawkę zagryzając ją ciastkiem. Wówczas z przyjemnością skupiamy się na śpiewie i zagłuszamy nim skutecznie niezdrowe myśli o fałdkach, zwijających nam się wokół talii na skutek nadmiernego spożycia cukru.
Widziałam orła cień
Właściwie nie był to orzeł, a gołąb grzywacz, ale kiedy znienacka przeleciał mi tuż nad głową, poczułam się co najmniej niekomfortowo. Nie sądziłam, że te ptaszyska są takie wielkie. Uparły się, że uwiją gniazdo na najwyższej z moich tuj i teraz pikują z góry pomiędzy gałęzie, łamiąc pomniejsze swoimi tłustymi piersiami. Zdziwiłam się bardzo, bo i las nieopodal, i nieużytków całe mnóstwo, a one koniecznie muszą tu? Pomyślałam, że przekonam je do zmiany planów i czynię to za pomocą miotły. Postanowiłam je delikatnie przegonić, bo po pierwsze zeżrą moje borówki, a po drugie zupełnie nie umieją śpiewać. Charczą jak chłopaki z osiedla w nadziei na złotóweczkę, a odgłosy te mogą przerazić nieprzyzwyczajone ucho. Jestem być może niesprawiedliwa, ale z jakiegoś powodu nie lubię gołębi. Uwielbiam natomiast kosy; ich pokrzykiwania i gwizdy towarzyszą mi cały dzień. Podobnie jak awantury wróbli, które ciągle wszczynają bójki, a później ćwierkając niewinnie zacierają złe wrażenie.
Ogrodowe życie
Czasem myślę, że ogród to najlepsza rzecz, jak może człowiekowi się przytrafić, choć trafia się z reguły na własne życzenie. Kiedy już ogarniemy nieużytki, posadzimy co potrzeba i trochę to urośnie, czyli po jakichś siedmiu latach, nasz ogródek zaczyna żyć własnym życiem. Jest wreszcie miejsce dla zwierząt, pojawiają się różne gatunki owadów, ssaków i ptaków. Wolelibyśmy oczywiście, aby większość z nich się nie zjawiała, no bo kto normalny chciałby koegzystować z kretem, karczownikiem, nornicą, żmiją, zaskrońca można jakoś znieść, łasicą, kuną (obie przegryzają przewody w samochodzie), osami, mrówkami w nadmiarze, mszycami, gąsienicami maści wszelakiej, pędrakami, opuchlakami (fu!), kleszczami i komarami? Właściwie tylko do ptaków nie mam zastrzeżeń, poza wspomnianym przerośniętym gołębiem. Skrzydlate towarzystwo zjada dużą część robactwa, wesoło przy tym podśpiewując (poza gołębiem). Właściwie nawet ptasie odchody są pożyteczne, bo użyźniają glebę (poza tym od gołębia, który jak wiadomo nie dość, że pozostawia ślady ogromne, to najczęściej na tym, na czym nie powinien). Z gołębiem czy bez, ogród to jedyne w swoim rodzaju doznanie; kontakt z przyrodą w mikroskali zmienia nas wcześniej czy później w opętanego przyrodnika, podążającego śladami wydeptanymi setki lat wcześniej.

Chrapiący Ptak
Książka na weekend.
Osądziłam książkę po okładce, bo kiedy zobaczyłam maszerującego z przekonaniem, brązowego ptaka, kupiłam natychmiast. Mój instynkt człowieka z ogrodu nie zawiódł; Chrapiący Ptak to jedna z najlepszych rzeczy jakie czytałam i będzie już zawsze w moim Top 10. Powieść popełnił nie pisarz, a profesor biologii na Uniwersytecie w Vermont, Bernd Heinrich. Podtytuł Rodzinna podróż przez stulecie biologii brzmi trochę jak zapowiedź nudnawego zestawienia naukowych dokonań autora i jego przodków. Tymczasem jest to pełna rozmachu opowieść z przyrodą i historią w tle. Kolejny raz potwierdza się, że życie pisze najlepsze scenariusze – ta historia to murowany Oscar, jeśli ktoś zdecyduje się ją nakręcić. Mamy tu starodawnego przyrodnika, łapiącego w siatkę błonkówki, romantyczne wyprawy do egzotycznych krain w poszukiwaniu okazów dla muzeów przyrodniczych, skomplikowane stosunki męsko – damskie, II wojnę światową, ucieczkę z Polski do Niemiec, a później do Maine w Stanach Zjednoczonych, nowoczesne badania nad genotypem owadów i zachowaniami kruków. Jest także wątek polski – od Borówek, rodzinnej posiadłości autora, którą po wojnie rodzina musiała opuścić, po czasy współczesne, Nurię Selvę Fernandez i Adama Wajraka. Historia rodziny splata się z historią naszej części Europy; stulecie biologii na kartach książki przemyka w oszałamiającym tempie, od wypraw z neseserem do dżungli po nowoczesne laboratoria. Warto przeczytać, polecam z całego, zielonego serca.