
Taras Story
Piękne zdjęcia w barwach pastelowych wypełniają Instagram. I inne social media. A na zdjęciach tarasy, miejskie balkony i loggie. Widzę te wełniane pledy, te miękkie frędzle okalające malowane poduchy, te lampeczki maleńkie i świeczniczki na tealighty. Widzę to wszystko i kurde pojąć nie mogę, jakim cudem to działa. Bo na moim tarasie żywioły toczą bój o dominację i nie ma najmniejszych szans na choćby sznurkowy dywanik. A przecież i dach porządny na drewnianych słupach wsparty, i ściany z dwóch stron zabezpieczające, i wystawa łagodna, zachodnia… Lecz jaki mamy klimat, każdy widzi. I kiedy zaczyna wiać, to dekoracje dekorują stojak z drewnem, choć inne miejsce dla nich przewidziałam. Deszcz zawsze pada w poziomie, tak aby zamoczyć jak największą powierzchnię podłogi i większość mebli. Po deszczu ślimaki wyruszają na wycieczkę wzdłuż i w poprzek, pozostawiając paskudne, lepkie ślady na kamieniu. Gdy jest sucho i nie ma ślimaków są mrówki, pająki i ich pajęczyny, osy i inne insekty. Dobrze, że na razie nie ma skorpionów i jadowitych węży, ale jeśli nadal w takim tempie klimat będzie się ocieplał, to kto wie, co któregoś poranka znajdę pod leżakiem? Dlatego, kiedy widzę te piękne balkonowo-tarasowe historie w sieci zastanawiam się, czy nad moim domem wisi jakaś pogodowa klątwa. I czy to ona nie pozwala mi spełnić marzeń o przytulnym, zewnętrznym gniazdku, wyściełanym puchatymi kocami. No chyba, że te wygładzone fotki to tylko taka emanacja wyobrażeń perfekcyjnych pań domu na temat tarasu, ulizana do zdjęcia i sprzątana w pośpiechu przy pierwszych pomrukach burzy…
Historia jednego tarasu
W sumie cieszę się, że w ogóle taras mam. Wielu nie ma, a gdy robi się gorąco, to w czterech ścianach wytrzymać niełatwo. Wiem coś o tym, całe życie mieszkałam w bloku, czasem z balkonem, czasem bez. Czasem wielkość balkonu pozwalała na umieszczenie na nim tylko dwóch stóp i to jedynie bokiem. Do dziś zastanawiam się, co to za genialna myśl techniczna pozwoliła na realizację takiego projektu i co właściwie architekt miał na myśli. Czasem balkon był na dwunastym piętrze, co powodowało mrowienie waty w kolanach i mdłości. Ale to było dawno. Wracając do tarasu – jest on spełnieniem mych marzeń o popołudniowym wypoczynku z kawą w ręku, ale bywa też Wielkim Złożonym Problemem.

Problem nr 1 – Budowa
Budowa tarasu to wydawałoby się bułka z masłem, w końcu to tylko podłoga, ewentualnie przykryta dachem albo opierająca się wdzięcznie na kolumnach. Otóż jednak nie bułka, tylko raczej twardy orzech do zgryzienia. Mój taras ma osiem metrów długości i trzy szerokości. Taki nieduży. A pod spodem… skarby. Zanim powstał, wykopana została gigantyczna dziura, do której wrzucono tony gruzu, zbrojeń i betonu, jakby na tej podbudowie miał stanąć przynajmniej Fort Knox. Patrzyłam w tę szarą otchłań, okupioną potem i gotówką i cieszyłam się na myśl o wieczornych, tarasowych przyjemnostkach. W końcu ostatnia warstwa betonu została wylana i jako tako wyschła. Stanęłam na zakurzonym, płaskim pustkowiu; wiatr przeturlał obok kulę suchych chwastów i poczułam żar lejący się z nieba. Objawił się Problem nr 2.
Problem nr 2 – Zadaszenie
Upałem mając spalone źrenice pomyślałam: dach. Tylko dach nas uratuje, bo taras od południowo – zachodniej strony bez dachu, to nie taras, tylko patelnia. I tu ważna uwaga dla tych, którzy dopiero budują swój dom – wybierajcie projekty z zadaszonym tarasem, który przykryje, częściowo przynajmniej, dach domu. Jeśli się da, to od strony wschodniej lub północnej, bo tylko tam można w spokoju posiedzieć, kiedy jest upał. Wystawę południową lub zachodnią polecam fanom smażenia się na brąz, do których zdecydowanie się nie zaliczam. Kiedy mamy taras pod przysłowiową chmurką, musimy zrobić dach. Tylko jaki? Wysuwana markiza? Tarasola? Jakoś nie widzę tego w naszych warunkach pogodowych, wszak u nas przez osiem miesięcy w roku jest zimno i pada. Chociaż ostatnio coraz cieplej i jakby bardziej sucho… Może to i dobra myśl, ja jednak uznałam, że świetne będzie zadaszenie na grubych, drewnianych słupach, z drewnianą podbitką, prawie jak w górskich karczmach. Ucieszyłam się, że wybrałam mądrze, a zaraz potem zapłakałam, kiedy zobaczyłam wstępny kosztorys. Na ostateczny spuszczę zasłonę milczenia.
Problem nr 3 – Wykończenie
Nie będę zajmować się tarasami na piętrze i balkonami, bo na szczęście takowych nie mam. Na szczęście, dlatego że takie cudeńka to niekończąca się walka z mostkami termicznymi (to coś, po czym zimno przechodzi z tarasu do domu), nieszczelnościami, odpadającymi płytkami i wodą deszczową przeciekającą na dół. Można tego wszystkiego uniknąć, ale zaprawdę powiadam Wam, nie jest to proste i trzeba bardzo, bardzo uważać na najmniejsze nawet szczegóły w trakcie realizacji. Jeśli zaś chodzi o tarasy przycupnięte na gruncie, to właściwie wystarczy pokryć je jakimś ładnym materiałem i już. Wybór ładnego materiału wydawał mi się bardzo prosty, kiedy ruszyłam ochoczo między sklepowe półki. Kiedy przeszłam przez wszystkie alejki dwieście siedemdziesiąt trzy razy uznałam, że nie podoba mi się nic. Gres nie, bo błyszczy w słońcu i oślepia jak asfalt po deszczu (również dlatego taras od południa lub zachodu to zły pomysł). Może drewno? Super, świetna myśl, ale trzeba je ułożyć na legarach. A to oznacza, że pod podłogą będzie wspaniała przestrzeń do zamieszkania przez pająki, skorpiony i węże. Oraz trzeba będzie je co trochę malować i impregnować (drewno, nie węże). W takim razie kamień. Kamienne płytki, będą pasowały do podłogi w salonie. Trochę drogo. Trochę bardzo nawet. W sumie ten beton zakurzony nie jest taki brzydki… No naprawdę, nie potrafiłam zdecydować, co z tą diabelską podłogą zrobić. Wówczas na scenę, czyli taras, wkroczył On i rzucił nań granitowe płyty. Szybciutko, zanim się rozmyśliłam, płytki zostały ułożone. Od prawa do lewa granit. Szary. Jak wielka, idealnie płaska, płyta nagrobna. Trudno, przykryje się dywanem z juty, postawi stolik, jakąś latarenkę i będzie ślicznie jak na zdjęciach z Insta. Przez chwilę, do pierwszej burzy.
Konkluzja

Kiedy już podwaliny pod Fort Knox leżały skryte pod betonową płytą zapragnęłam wygładzić przestrzeń wokół domu. Kostka być musi, bez tego ani rusz. Któregoś dnia wpadli panowie z drobniutką, granitową kosteczką w trzech kolorach. Szybciutko ułożyli delikatny, wachlarzowy wzór i pojechali. Kosteczka wesoło wyglądała spod piasku, którym panowie ją zasypali. Teraz, po wielu miesiącach porosła romantycznie mchem, co wcale mi nie przeszkadza, a wręcz przeciwnie. I tylko gdy sobie pomyślę, że można było tę kosteczkę pociągnąć troszkę dalej, tam gdzie szarzy się kamienna forteca pod drewnianym dachem, to cisną mi się na usta wyrazy. Głównie brzydkie niestety. Bo można było mieć kosteczkę i tu, i tam; byłoby i taniej (odpadłyby koszty kopania i wypełniania wnętrznościami Wielkiej Dziury, a później betonowania jej i obkładania granitem) i chyba ładniej. Naprawdę taras da się ułożyć jak podjazd, z kostki. Szkoda, że nie wiedziałam tego wcześniej.

