W ogrodzie

Zielsko? Nie lubię, nie lubię!

Dziś Międzynarodowy Dzień Różnorodności Biologicznej. O tym, jak ważne jest zachowanie zdrowej równowagi w przyrodzie, przekonali się m.in. rolnicy z chińskiego powiatu Hanyuan. Kiedy wymarły tam wszystkie pszczoły, prawdopodobnie na skutek stosowania środków chemicznych w uprawach, panie i panowie musieli wskoczyć na grusze, chwycić za kijki z kurzymi piórkami i zapylać. W przenośni i dosłownie. Inny przykład? W latach sześćdziesiątych chiński przywódca Mao Zedong uznał, że wróble to pasożyty zjadające zbyt wiele ziarna i postanowił je wytępić. Nie przewidział, że skorzysta na tym tylko szarańcza, która pożarła taką ilość upraw, że z głodu umarło wówczas kilkadziesiąt milionów ludzi. Działo się to w Chinach, dawno temu. Co nie zmienia faktu, że nas może czekać taki sam los, jeśli nie ockniemy się w porę.

Pszczoła w kwiatku
Pszczoła śniada w piwonii

Ogródkowa bioróżnorodność

Na szczęście nasz poziom wiedzy na temat bioróżnorodności stale wzrasta. Sadzimy coraz więcej różnych, miododajnych roślin, dostępnych powszechnie w sklepach ogrodniczych. Budujemy domki dla owadów. Stawiamy poidełka i karmniki. Kompostujemy. Chemikalia zastępujemy preparatami ekologicznymi bądź warzymy gnojówkę z pokrzyw. Super, tak trzymać! Precz z równiutko przystrzyżonymi trawniczkami i rządkami tuj. Nie wiem, czemu się tuj czepiłam, sama mam ich kilka w ogrodzie.

Bioróżnorodność - skrzyp
Skrzypu ciepło nie witam

A teraz do zielska

Pogodzona z faktem, że w ogrodzie muszą rosnąć nie tylko szlachetne odmiany, ale także i bardziej pospolita zielenina, wyruszyłam dziś z kawą w ręku na codzienny, poranny obchód. Słoneczko świeciło pięknie, choć zimny jak diabli wiatr smagał moje gołe łydki. Muszę przyznać, że tradycyjne, poranne ogrodowe obchody odbywam w stroju, który niekoniecznie jest kompletny. Taka niezbyt rozbuchana elegancja, można rzec. Popatrzyłam na rabaty i miłość do bioróżnorodności jakby zgasła. Wszędzie wokół widać zielone strzałki skrzypu, wyłażącego spod ziemi jak zombie w Halloween. Do tego mlecze, którym przecież dzień wcześniej poobrywałam te wstrętne, żółte główki. I jeszcze szczawik rożkowaty, paskudztwo które ma ładne listki, ale podłą naturę. Czyli znowu czeka mnie plewienie. Przecież nie poleję wszystkiego jakimś glifosatem, bo to ma tylko i wyłącznie negatywne skutki w dłuższej perspektywie. I chociaż jak Kwintek nie lubił „na malucha”, tak ja nie lubię kicać w kucki pod krzakami, powyrywam zielska ile się da i zrobię z tego kompost.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *